WĄŻ

POWRÓT

 

 

 

 

Pierwszy raz zobaczyła tego węża u kogoś na ulicy, zaledwie jej mignął i zaraz skręcił za róg. Usiłowała później odnaleźć obraz na nowo w pamięci, jednak na próżno, wymknął się i zniknął bez śladu gdzieś pośród zwojów mózgowych. Uczucie to nie przypominało rozpaczy, jedynie pustą tęsknotę, jak gdyby zakochała się na amen w kimś, kto odszedł zaraz po tym, jak się pojawił. Wiedziała, że wąż będzie ją prześladował, jego piękno sprawiało, że chciało jej się płakać, nawet jeśli było to tylko piękno bladego wspomnienia.

- Michelle!

To matka wołała ją z pokoju na dole. Nieustępliwy, skrzypiący dźwięk dostawał się pod powierzchnię czaszki i tam osiadał. Na ścianach wisiał szereg Jezusów i Matek Boskich, wszyscy w jaskrawych kolorach, twarze i serca buchające strumieniami białego światła. Jej matka wieszała te portrety na ścianach niczym tarcze, mające ją ochronić przed wszelakim złem. Z tapety pod spodem ściekały herbaciane róże. Mdlący zapach naftaliny przywodził na myśl zmumifikowane ciała.

- Michelle! – Trwała nieustająca pieśń triumfu i goryczy. O szybę na pierwszym piętrze tłukła się ćma, najpiękniejsze stworzenie, odziane w nieśmiałą grozę. Michelle rozsypywała się po schodach, jak gdyby składała się z samych kości. Zniecierpliwienie było przykrą, dokuczliwą sensacją.

W nocy śniła o wężu, piękny i wolny owijał się wokół jej nadgarstka. Obudziła się i spojrzała prosto w szarość otulającą pokój. Wszystko było brzydkie, dzień po dniu jak stary, odrapany różaniec. Wstała i uczesała włosy, jedyną piękną rzecz, jaką miała. Znów zachciało jej się płakać. Wszyscy potrzebujemy piękna jak wody, nawet jeśli większość z nas nie zdaje sobie z tego sprawy.

Praca nużyła, miażdżyła wszelką chęć do życia i rozciągała się aż po horyzont, nie dając żadnej nadziei. Szarawe twarze defilowały w korowodzie przed półkami pełnymi chipsów i słodyczy, brzęczała kasa fiskalna. Michelle oparła się o ladę.

- Joey? – spytała. – Nie wiesz, gdzie tu można zrobić tatuaż?

Chłopak ładował skrzynki na wózek widłowy. Przerwał i spojrzał na nią z zaskoczeniem, spojrzenie wydłużyło się i uciekło gdzieś w dal. Zaraz jednak wziął się w garść, bo znał kogoś, kto znał kogoś.

- W Cornfield jest salon tatuażu – odparł. – Godzinę jazdy stąd. Znajomy kumpla tam robił. Jak chcesz, to cię podrzucę. Jadę tam w sobotę.

Michelle miała nadzieję, że zrozumiał, że chodziło tylko o podwózkę i nic więcej. Kiwnęła głową.

- Chcesz sobie zrobić dziarę? Jaką?

- Chcę tylko popatrzeć.

Poczuła uniesienie na myśl o tym nieznanym jej jeszcze miejscu. Coś w niej wezbrało, jak gdyby wewnątrz niej znajdowała się bańka powietrza. Salon tatuażu. Brzmiało tajemniczo, a nawet nielegalnie, chociaż przecież nie było w nim nic nielegalnego. Uczucie pojawiło się, uniosło ją, znikło. Resztę dnia przeżyła jak w gorączkowym śnie.

Wieczorem szukała w Internecie rysunków i zdjęć, sprawdzała hasła. Symbol transformacji, odrodzenia, przemiany. W niektórych religiach stworzyciel świata, symbol mocy i potęgi, a także kobiecości. Żywioł: ziemia. Jajo węża. Stworzenie o magicznych właściwościach, obdarzone mocą uzdrawiania.

- Kto chodzi po domu? Kogo tam znowu wpuściłaś?! Ciągle się gdzieś szlajasz, sprowadzasz jakichś gachów.

Nikt nie chodził po domu, matce się tylko zdawało. Ze starości miała omamy słuchowe. Michelle przygryzła dolną wargę i podeszła do okna. Nikt nie nadchodził z odsieczą, podwórze było tak samo puste jak zwykle. Wzięła z łazienki słoik z maścią rozgrzewającą i poszła do pokoju matki, jak co wieczór. Mdłości rosły jej w gardle, uczucie bezimiennego obrzydzenia. Była jeszcze za młoda na gachów. Była za młoda na to życie.

Telewizor gadał i gadał, świecił na niebiesko, jarzył się wszystkimi kolorami tęczy. Michelle nie widziała ani nie słyszała niczego, co działo się na ekranie, odpłynęła myślami daleko do innego świata, gdzie mogła pływać w błękitnej, krystalicznie przezroczystej wodzie i nikt jej o nic nie pytał, nie zrzędził ani nie krytykował. Ciche, podwodne krainy przesuwały się wolno pod jej zamkniętymi powiekami, zbawienne miejsca, których nie widziała nigdy w życiu, ale przyjęły ją z otwartymi ramionami i dobrze je znała.

- Co ty, śpisz? Przełącz kanał, chcę obejrzeć serial.

Prawo i porządek. Michelle się wierciła, próbowała się skoncentrować. Miała wrażenie, że zarówno prawo, jak i porządek są czymś całkowicie jej obcym, że nie chce mieć z nimi nic wspólnego. Marzyła, żeby coś się zmieniło, cokolwiek. Nie wiedziała, ile wspólnego z tym pragnieniem miał wąż, ale już uznała go za symbol czegoś większego od niej samej.

Nieuchronnie nadeszła sobota. Michelle nie wiedziała, co ze sobą zrobić. Od rana kręciła się po kuchni, pijąc kawę, która wystygła niemal natychmiast po zrobieniu. Tak było ze wszystkim, nawet od kawy nie można było oczekiwać, że zachowa się jak trzeba. Michelle usiadła przy kuchennym stole. Nasłuchiwała, czy za oknem nie rozlega się warkot silnika. Wisiała nad nią obecność matki, inwazyjna, trudna do zniesienia.

Joey przyjechał poobijaną półciężarówką w kolorze jajek drozda. Zaproponował jej piwo, ale odmówiła. Chciała mieć tę jazdę jak najszybciej za sobą, chociaż rzadko zdarzało jej się gdziekolwiek wyjeżdżać. Bała się, że Joey będzie miał jakieś głupie pomysły. Całą drogę spędziła niemal przyklejona do drzwi po stronie pasażera, wpatrując się z natężeniem w okno, podczas gdy on gadał o jakichś nieistotnych sprawach. Udawała, że nie zauważa, jak się jej chwilami przyglądał, rozmyty wzrok, krosty odznaczające się na bladej twarzy.

- Masz już coś wybrane?

- Co?

- Jakiś wzór – wyjaśnił.

Z ociąganiem pokazała mu rysunek węża. Długo trwało, zanim znalazła odpowiedni.

Joey zacmokał. Uznała ten dźwięk za obrzydliwy.

- Niezły. Lubisz węże?

Nie odpowiedziała.

Salon tatuażu był wciśnięty pomiędzy kiosk z gazetami a sklep sprzedający łóżka i materace. Michelle nie wiedziała zbyt wiele o miejscach tego rodzaju, więc spodziewała się jakiejś brudnej nory, ale salon był zaskakująco czysty i ładnie urządzony. Skórzane kanapy, grafiki na ścianach, rośliny tu i ówdzie. Dyskretne bzyczenie maszynek do tatuażu w tle. Nagle pomyślała, że to kawałek jakiegoś innego, lepszego świata, znajdujący się przypadkiem w Cornfield, i że na chwilę będzie mogła stać się jego częścią. Zawsze wiedziała, była pewna, że musi być coś więcej.

Z głębi sali wyszedł brodaty mężczyzna w czarnych lateksowych rękawiczkach. Spojrzał na nich, po czym się odwrócił. Czarnowłosa kobieta o potężnej sylwetce, która zajmowała się właśnie tatuowaniem klienta, coś do niego powiedziała, ale tak cicho, że nie dało się rozróżnić słów. Kiwnął głową i ponownie się odwrócił.

- W czym mogę pomóc? – zapytał, wodząc wzrokiem od Joeya do Michelle. Podała mu rysunek. Przyjrzał mu się, obrócił kilka razy, po czym jej oddał.

- Dwieście pięćdziesiąt dolarów.

Michelle zaczerpnęła oddechu. Na widok jej przerażonej twarzy gość dodał:

- Jak dla ciebie, dwieście. Jess ci go zrobi. Tylko musisz zaczekać godzinę, półtorej.

Dwieście dolarów. Nie ma mowy. Michelle czuła, jak ogarnia ją rozpacz.

- Hej, mogę ci pożyczyć te dwieście dolców – wtrącił się Joey. – Nie ma sprawy. Akurat złapałem dobrą fuchę i mogę...

Michelle spojrzała mu w oczy i zrozumiała, z jakim niebezpieczeństwem będzie się wiązać zgoda na tę propozycję. Joey jej tego nie zapomni, już zawsze będzie mu winna przysługę, nawet po tym, jak odda mu te pieniądze. Już zawsze będzie czuł się uprawniony, by ją zaczepiać i obmacywać wzrokiem, proponować jej różne rzeczy i wiedzieć, że będzie się krępowała mu odmówić. Z mężczyznami tak już było, każdy uważał, że coś mu się od ciebie należy, nieważne, czy słusznie, czy nie. Przychodzili i brali, co chcieli, i nie można ich było powstrzymać.

Znowu rzuciła okiem na rysunek, wąż się poruszał, patrzył na nią. I zrozumiała jeszcze jedno, że w jakimś sensie nigdy już nie wróci do domu, zrobi wszystko, by pozostać w tym świecie, który uchylił swoje drzwi ledwie na centymetr i pozwolił jej zajrzeć do środka. Zrobi wszystko, żeby wysłać pocztą czek na dwieście dolarów, zamiast oddawać mu je osobiście, żeby nigdy w życiu już go nie zobaczyć. Zrobi wszystko, żeby już nigdy nie obejrzeć ani jednego odcinka Prawa i porządku.

I odpowiedziała:

- Okej.

 

 

                              ***